52 rocznica turzańskich zbrodni
admin 1996-12-31
Maj 1990. Jeden z krakowskich specjalistów stoi w prawie dwumetrowym wykopie. Rękami w gumowych rękawicach ochronnych ostrożnie wycina z grząskiego błota sczerniałe kości - Nie ma się czemu przyglądać - mówi zirytowany zachowaniem zaciekawionej gromadki gapiów - po prostu przyjaźń polsko-radziecka wychodzi z ziemi.
Poszukiwania ekshumacyjne rozpoczęto od miejsca, gdzie w końcu lat osiemdziesiątych postawiono drewniany krzyż z napisem: Tu w zbiorowych mogiłach spoczywają ofiary ludobójstwa stalinowskiego, Polacy z ziem wschodnich i okolic, żołnierze i oficerowie WP i AK, Ukraińcy, Białorusini, Węgrzy, Litwini i inni. Zamordowani od sierpnia do października 1944 roku przez specjalną grupę NKWD stacjonującą przy sztabie dowódcy I Frontu Ukraińskiego marszałka Iwana Koniewa.
To, co przechowali w pamięci mieszkańcy Rzeszowszczyzny, niewiele ma wspólnego z powrotem wolności. Zaraz po przesunięciu się frontu na zachód od Sokołowa Małopolskiego latem 1944 roku, do położonej na Sokołowszczyźnie wsi Trzebuska przybyły oddziały NKWD. Pamięta te dni jeden z ówczesnych mieszkańców wioski, Julian Wiącek: Rosjanie otoczyli drutem kolczastym teren jakichś 7-8 arów wraz z przedwojennym domem spółdzielczym z cementowych bloków. Wokół ogrodzenia zaczęła chodzić warta z psami. Sąsiedzi widzieli jak wykopywano pięć dołów - ziemianek. Miały mniej więcej 4 metry szerokości, 4 długości i około 2 metrów głębokości. W tych dołach po 20 więźniów trzymali. I nowych wciąż przywozili. Co tydzień przyjeżdżali oficerowie ze sztabu Koniewa i robili całonocne przesłuchania. Nocą też wywozili ludzi w stronę Turzy.
Nie jest znany żaden bezpośredni świadek wydarzeń jakie rozgrywały się w turzańskim lesie. Nikt nie widział, w jaki sposób wykonywano wyroki nocnego "sądu". Mieszkańcy Trzebuski pamiętali jedynie o rosyjskich żołnierzach, którzy zwierzali się po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu: Jeden się rozpłakał, bo musiał rjezat, bo ręce ma ludzką krwią splamione. Jan Chorzępa zapamiętał słowa pijanego pułkownika mówiącego, że Stalin kazał oszczędzać naboje, więc trzeba skazanych nożem zabijać.
Żyli też inni świadkowie. Siedemnastoletni wówczas Julian Wiącek w jedną z październikowych niedziel 1944 roku wstał przed 6 rano, aby pójść na mszę świętą do kościoła w Sokołowie. Najkrótsza droga wiodła skrajem turzańskiego lasu. Wspomina: Z odległości jakichś trzystu metrów usłyszałem krzyki. Myślałem, że to pastuchy bydło na łąkę wyganiają, ale przecież na to było jeszcze za wcześnie. Poszedłem więc w kierunku lasu. Krzyk robił się coraz bardziej przejmujący. Ja ten krzyk do dzisiejszego dnia słyszę, i po nocach spać nie mogę. W tym krzyku było wszystko: i jęk, i rozpacz, i protest... wszystko! Przeraziłem się i czym prędzej stamtąd uciekłem. Dopiero po kilku dniach odważyłem się znaleźć to miejsce w lesie. Byłem tam z kolegą Tadkiem Pikorem. Znaleźliśmy kawał poruszonej, przykrytej trawą i igliwiem ziemi. Wzięliśmy kawałek drewien jakie byty pod ręką, rozgrzebaliśmy ziemię i dokopaliśmy się do trupów. Widzieliśmy prawie nagie ciała dwóch mężczyzn. Byli jakby w koszulach, na szyi mieli sznury powiązane. Cała ziemia była przesiąknięta mocno cuchnącym płynem i krwią. Dalej już nie rozkopywaliśmy. Wszystko czym prędzej zasypaliśmy i zawiadomiliśmy tutejszą placówkę AK w Nienadówce.
Zaalarmowana placówka, wciąż zakonspirowanej na tym terenie Armii Krajowej, wysłała na wskazane miejsce Jana Krudosa i Jana Ożoga z poleceniem sprawdzenia informacji i wykonania fotografii. Opowiada Jan Krudos: Poszliśmy do lasu tuż przed wieczorem. Ożóg miał ze sobą aparat fotograficzny z lampą magnezjową. W lesie była już grupka żołnierzy AK. Grób był rozkopany, był prawie kwadratowy. Pięć na pięć metrów. Nie pamiętam, ile tam mogło być zwłok. Były ciasno poukładane jedne obok drugich. Zrobiliśmy trzy zdjęcia. Zaraz potem wyszliśmy z lasu. Zdjęcia te przechowywał u siebie Ożóg, ale zabrało mu je UB w czasie rewizji. Nie wiem co się z nimi stało.
Ta mogiła jest jedną z wielu, które kryje turzyński las. Nie ma tutaj zbiorowych mogił zawierających ciała setek ofiar. Są natomiast dziesiątki mogił będących pozostałością cotygodniowego cyklu przesłuchań i wyroków. W każdej z nich jest co najwyżej od kilku do kilkunastu zwłok. Na podstawie rozmiarów obozu w Trzebusce szacuje się, że uśmiercono tutaj od 300 do 500 osób, ale ustalenie dokładnych liczb nie jest możliwe.
27 grudnia 1944 roku wraz z 13-osobową grupą AK-owców w innym miejscu turzańskiego lasu znalazł się Julian Kurasiński. Wysłano ich tam po meldunki o odnalezieniu kolejnej mogiły. Rozkopaliśmy ziemię i po jakimś czasie trafiliśmy na zwłoki nagiej, może 20-letniej kobiety. Ręce i nogi miała związane drutem. Kiedy wyciągaliśmy jej ciało poznałem, że jest sanitariuszką, którą widziałem pół roku wcześniej na zgrupowaniu AK w Woli Zarczyckiej. Rozpoznał ją też obecny z nami nasz kapelan ks. Józef Pelc. Na karku miała dużą ranę. Z mogiły wydobyliśmy jeszcze zwłoki dwóch nagich mężczyzn. Chyba też zostali zabici nożem, bo obaj mieli głębokie rany na szyjach, pod brodą. Pod tymi zwłokami była jeszcze jedna warstwa trupów, ale tych już nie wyciągaliśmy.
W 1945 roku Józef Buczak poszukiwał w lesie grobu swojego brata, Jana: Sądziłem, że ciało rozpoznam po metalowych sprzączkach przy szelkach. NKWD-yści zabili go w poprzednim roku. Ciało najpierw pozwolili zabrać rodzinie, a później tuż przed pogrzebem otoczyli dom i zabrali zwłoki wraz z trumną. Miejsca gdzie pogrzebano brata Józef nie odnalazł, ale przypadkowo trafił na kolejną zbiorową mogiłę. Tu również ofiary miały popodrzynane gardła. Tylko jedna osoba miała ranę postrzałową.
Podobnych znalezisk dokonali Jan Bełz, Walenty Nowak, Dęć, Kamler i wielu innych. Wszyscy oni dołączyli do grona świadków zbrodni.
Rozpoczęta w maju 1990 roku ekshumacja miała ostatecznie zakończyć okres ponad czterdziestoletniego milczenia na temat zbrodni i potwierdzić bądź zdementować zeznania świadków. Prace ekshumacyjne były prowadzone przez ekipę biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej AM w Krakowie.
Wciąż powracające w wypowiedziach świadków relacje o praktyce uśmiercenia przy użyciu noża brzmiały nieprawdopodobnie. Naruszenie tętnic szyjnych musiało wywołać fontanny krwi. Chcąc zachować tajemnicę, NKWD-yści nie mogli wracać do swoich wiejskich kwater w mundurach unurzanych w ludzkiej krwi. Równie niewiarygodne wydawały się relacje o uśmierceniu przez uduszenie, co sugerowali świadkowie, którzy odnajdowali zwłoki z powiązanymi na szyjach fragmentami odzieży.
Przystępująca do prac ziemnych ekipa ekshumacyjna nie mogła oczekiwać ani rozwiania powyższych wątpliwości, ani żadnych innych rewelacji. Po czterdziestu sześciu latach można było już tylko liczyć na inwentaryzacyjne zabiegi w postaci policzenia ofiar, określenia ich wieku i ewentualnie płci. Liczono też na możliwość rekonstrukcji układu ciał w poszczególnych mogiłach.
Prace rozpoczęto od miejsca, gdzie był ustawiony drewniany krzyż. Wszystkie odnalezione kości znajdowały się na znacznej głębokości 180 - 200 cm, co wraz z nieustannie sączącymi się wodami gruntowymi niezmiernie utrudniało prace. W ciągu pierwszego tygodnia udało się odnaleźć i odsłonić dwie mogiły, w których łącznie znajdowały się pozostałości 12 ciał. Były to przede wszystkim kości oraz zwoskowane, resztki tkanki tłuszczowej. Wszystkie ofiary miały ręce silnie powiązane kablem bądź grubym rzemieniem. Wszystkie szkielety po sfotografowaniu zostały wyjęte z mogiły, oczyszczone i poddane dalszym badaniom specjalistycznym.
Początek drugiego tygodnia prac przyniósł odkrycie trzeciej z kolei mogiły, która dostarczała najbardziej zaskakujących wiadomości. Znajdujący się w niej pojedynczy szkielet wokół kręgów szyjnych i żuchwy miał związany duży zwój materiału. Po rozwinięciu okazał się on bardzo dobrze zachowaną nogawicą spodni, na której specjaliści bez wahania stwierdzili ślady pchnięć nożem. Odkrycie to nieoczekiwanie powiązało w logiczną całość wszystkie dotychczas niewiarygodnie brzmiące relacje świadków. Dzięki temu można dokładnie zrekonstruować przebieg wydarzeń, jakie rozgrywały się w turzyńskim lesie przez pięćdziesięcioma laty.
Rozebrane do naga (czasami tylko do bielizny) ofiary wiązano jeszcze w obozie w Trzebusce (widział to Jan Chorzępa). Pod silną eskortą załadowywano więźniów na ciężarówkę i wywożono w kierunku turzyńskiego lasu. Ofiarom doprowadzonym w pobliże wcześniej przygotowanych wykopów wiązano na szyjach strzępy zapewne ich własnych ubrań. W gruby zwój materiału wbijano nóż, który docierając do szyi uśmiercał skazańca. Zwój materiału tamował wytrysk krwi. Mundury pozostawały czyste. Pocisku nie zmarnowano.
Las koło Turzy jest wielkim bezimiennym cmentarzyskiem. Mieszkańcy opowiadali o niezliczonych wręcz znajdujących się tam mogiłach. Wielu z nich mówi o zbrodniach dokonywanych po drugiej stronie lasu koło wsi Mazury. Co kryją tamte mogiły pozostaje nie wyjaśnione. -To co tu -wymordowano, to jeszcze mało - mówi 90-letni Józef Surowiec z Trzebuski - Tu niedaleko w lesie pod Leżajskiem to dopiero dużo ludzi pozabijali.
Ogółem w trakcie majowych prac ekshumacyjnych odnaleziono 5 mogił, z których wydobyto pozostałości ciał 17 ofiar zbrodni. Mimo natłoku innych zajęć grupa krakowskich specjalistów kontynuowała ekshumację we wrześniu. W początku lipca 1990 roku zorganizowano uroczystości pogrzebowe.
Maciej Korkuć
1996-12-01