Świadek

admin 1996-12-31

Latem 1949 roku, podczas gry w piłkę ktoś ukradł z kieszeni spodni tekst przysięgi naszej drużyny. Kolega twierdził, że nie mógł jej zgubić.

Kiedy sprawy młodzieży przejęły nowe władze komunistyczne w "Sztandarze Młodych" zaczęto drukować sążniste artykuły potępiające "Kamienie na szaniec". Wzorem do naśladowania miał być pionier Pawka Morozow, który zadenuncjował własnych rodziców i posłał ich do łagru. Po tych przygrywkach przerabianie naszych harcerzy na pionierów ruszyło pełną parą. Nie chcieliśmy być pionierami.

21 grudnia 1949 roku. Święta za pasem, śnieg lada moment zacznie sypać. Ruch przedświąteczny w całej pełni: sprzątanie, zakupy, zapach pieczonych ciast. Położyłem się spać; w domowym rozdziale zajęć obarczono mnie kupnem ryb i choinki. Obowiązek ten przyjąłem z radością. Perspektywa wolnych dni od nauki, ukochane święta Bożego Narodzenia, choinka, kolędy, wszyscy życzliwi i uśmiechnięci -to było to, co pozwalało na snucie marzeń. Powziąłem właśnie postanowienie solidnej pracy nad sobą i byłem prawie pewien, że do istniejących dyplomów, pięknie oprawionych w ramki, wiszących na ścianie mego pokoju - za biegi narciarskie - przybędzie nowy.

Z rozważań przed zaśnięciem wyrwał mnie głos Matki: - Ktoś do ciebie. Było ich trzech. Robili wrażenie jakby mnie dobrze znali. - Musisz iść z nami do Urzędu Bezpieczeństwa - powiedział jeden - Zatrzymaliśmy człowieka bez dokumentów, który mówi, że przyjechał do ciebie. Jak to potwierdzisz to go wypuścimy. - Niech się pani - zwrócił się do Matki - nie martwi. Trudno trzymać człowieka jak nie winny. Matka nic nie rzekła. Dopilnowała tylko bym się ubrał ciepło i uściskała mnie. - Wracaj szybko.

Przez układające się do snu miasto idziemy do budynku UB, w którym przed wojną była Kasa Chorych. Komuna zmieniła ośrodek zdrowie na katownię Polaków.

- Gdzie ten człowiek - pytam gdy mnie wprowadzono. W odpowiedzi otrzymałem mocne uderzenie w tył głowy i usłyszałem wrzask: - Twarzą do ściany. Ręce na ścianę. Wyżej. Po chwili już głosem spokojniejszym: - To na przywitanie, abyś zapamiętał bandyto, że od zadawania pytań jesteśmy my. Po rewizji, już bez kopniaków, zaprowadzili mnie do piwnicy, do celi. Byli tam ludzie przywiezieni wcześniej. Nie chcieli mówić za co ich zatrzymali. Na wielu twarzach widać było ślady "powitania". Ja tylko czułem tylko ciepło w ustach i bolała mnie głowa. W celi nikogo nie znałem. Myślałem wówczas, że jestem jedyny z naszej drużyny.

Rzeczywistość była inna. Wkrótce, którego dnia nie pamiętam, usłyszałem: -Stefan Tulą na przesłuchanie. To jakiś ubek wywoływał z sąsiedniej celi jednego z naszej drużyny. Wkrótce znów padło znajome nazwisko. Wywoływano Bronka Święcha, a gdy po kilku dniach przywieziono z Krakowa aresztowanego Tadka Pytlika, wiedziałem już, że to była wsypa.

Przesłuchania trwały. W jakiś czas potem, już po Bożym Narodzeniu do celi wtłoczono ludzi z okolic Gdowa i Dobczyc. Szeptali między sobą, że kogoś brakuje. Pewnie jest w szpitalu - usłyszałem, ale nie przywiązywałem wagi do prowadzonych rozmów, zbyt byłem zajęty własnymi sprawami. Przypomniałem sobie to zdanie wypowiedziane szeptem, gdy z piwnicy prowadzono mnie na przesłuchanie i ze schowka pod schodami doszły mnie jęki, a w małym otworze w drzwiach ujrzałem oko. Pić, wody - usłyszałem. Chciałem podejść, ale prowadzący mnie ubek szarpnął mnie w bok. Następnego dnia znów to samo. Wiedziałem już od więźniów, ze ten brakujący był ranny. Mówię więc do ubeka: - Dajcie mu wody. Dostałem za to kluczem w kark. Zastanawiałem się jak pomóc rannemu. Wymyśliłem, że boli mnie gardło i kategorycznie zacząłem domagać się wizyty u lekarza. Za dwa dni w celi zjawił się - co mnie zdumiało - znany w Myślenicach lekarz. Zorientował się, że z moim gardłem wszystko w porządku. Nie wydał mnie za symulację, bo usłyszałem: - Należy płukać gardło roztworem soli. Powiedziałem mu szeptem o rannym i prosiłem aby zajął się tą sprawą.

- Jaką zbrodnię popełnił ten człowiek? Pytałem tych co z nim przyjechali, ale nikt nie chciał mówić. Dopiero w, nocy, gdy powiedziałem, że lekarz wie o rannym, młody chłopak siedzący obok mnie szepnął: - Uciekał. - Boże! - wołałem w myśli - Czy to są ludzie? Przecież on tylko uciekał. To oko w otworze drzwi komórki ciągle miałem przed oczyma i słyszałem jego jęki, cichutkie stukanie w drzwi z prośbą o wodę, o ratunek.

Byłem zadowolony, że powiedziałem lekarzowi o rannym i przekonany, że on mu pomoże. Za parę dni, gdy mnie prowadzono na kolejne przesłuchanie, już nie słyszałem stukania, jęków, wołania o ratunek, ani nie widziałem oka. Pomógł -pomyślałem z nadzieją. Ale rzeczywistość była ponura. Ranny zmarł.

Przesłuchania trwały bez końca w dzień i w nocy. W naszej sprawie głównych oprawców było dwóch - porucznik Szewczyk - wysoki, chudy, z zadartym nosem. Temu bardzo zależało na uwięzieniu dwóch księży, naszych katechetów szkolnych: ks. Władysława Świętego i ks. Kowalika. Brakowało mu naszego kiwnięcia głową. Ale nie skutkowało bicie i groźby - chyba z tego powodu chodził wściekły. Drugi - por. Tomasik o wyglądzie rzeźnika, zwany przez nas ułanem z powodu pałąkowatych nóg. Skory do bicia gdzie popadło.

W więzieniach PRL

Nadszedł dzień wywózki do Krakowa, gdzie mieliśmy stanąć przed Rejonowym Sądem Wojskowym. Gdy przechodziłem obok drzwi komórki dostałem dreszczy. Zdawało mi się, że widzę oko w otworze drzwi, że słyszę: Pić. Wody. ratunku - wypowiedziane coraz słabszym szeptem.

Do Myślenic, poprzez więzienia PRL i Jaworzno wróciłem po trzech latach z obustronną gruźlicą płuc. Walka o u-trzymanie mnie przy życiu trwała 6 lat, z zamkniętą drogą do szkoły, bez prawa do pracy. Po wyjściu miałem 19 lat. Gdy miałem 16 lat zaliczano mnie do wybitnie usportowionej młodzieży.

Pytania

W roku 1992 dowiedziałem się, ze por. Szewczyk nie żyje, a por. Tomasik, już w randze pułkownika milicji, obwieszony wszystkimi możliwymi medalami, przeszedł na zasłużoną emeryturę.

Pytanie, jak to się dzieje, że w wolnej Polsce takie kanalie żyją dostatnio i nikt wobec nich nie wyciągnął konsekwencji za zbrodnie (przecież tego rannego zamordowali z zimną krwią) - pozostaje bez odpowiedzi. Dalej ujawniło się, że naszą drużynę wsypał do UB, kradnąc z kieszeni spodni tekst przysięgi, nasz szkolny kolega, który bez skrupułów przeszedł do czerwonego harcerstwa i tworzył później drużyny walterowskie. Ludowa nie zapomniała mu tego obdarzając stopniem pułkownika wojsk lotniczych i robiąc go prokuratorem wojskowym.

J.M.Hołuj (więzień polityczny PRL) Gazeta Myślenicka, nr 8, 1996