Prasa - szczegóły

2011-03-09

Szef PO skalkulował, że wyrzucenie Schetyny może za dużo kosztować PO w wyborach. Lepiej więc posklejać popękaną Platformę, niż godzić się na koalicję z SLD.

- Może jesteśmy w separacji, a może nawet po rozwodzie, ale odpowiedzialni rodzice umieją się porozumieć w sprawie opieki nad wspólnym dzieckiem. A naszym dzieckiem jest Platforma - tak premier Donald Tusk miał określić na ostatnim zarządzie PO swoje relacje z marszałkiem Sejmu Grzegorzem Schetyną.

W partii te słowa zostały odebrane jako jasny sygnał do zakończenia sporów między grupami marszałka a wspierającą Tuska spółdzielnią ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka. Premier uciął dyskusję, choć ludzie Grabarczyka narzekali na słabą politykę informacyjną klubu PO, co zostało odebrane jako próba uderzenia w zaufanego człowieka Schetyny Rafała Grupińskiego (to on odpowiada za politykę medialną). Kompromisowo ma być też załatwiona sprawa podlaskiej PO, gdzie o władzę walczą skonfliktowani liderzy Damian Raczkowski (spółdzielnia Grabarczyka) i Robert Tyszkiewicz (człowiek Schetyny). Żaden z nich nie będzie jedynką na liście Platformy w jesiennych wyborach. Tusk najprawdopodobniej wybierze wariant kompromisowy - podlaską listę otworzy minister nauki Barbara Kudrycka.

Premier robi pojednawcze gesty wobec Schetyny. Według naszych rozmówców na zarządzie jasno dał do zrozumienia, że dalsze spory, czy odejście kogokolwiek przed wyborami, mogłoby drogo kosztować Platformę w wyborach. Nikt nie miał wątpliwości, że chodzi o Schetynę i m.in. konserwatystę Jarosława Gowina. Tusk uznał jednak, że strata mogłaby być za duża dla PO. Bo im słabszy wynik, tym bardziej prawdopodobne, że do koalicji trzeba będzie wziąć trzeciego partnera.

Liderzy PO kalkulują, że gdyby udało się osiągnąć w jesiennych wyborach wynik zbliżony do tego z 2007 r. (ok. 40 proc. głosów), PO będzie mogła powtórzyć układ koalicyjny z obecnej kadencji - rząd z PSL. Jeśli wynik będzie zbliżony do ostatnich wyborów samorządowych (ok. 30 proc. głosów), do koalicji trzeba będzie zaprosić SLD. PJN Joanny Kluzik-Rostkowskiej jest w sondażach poniżej progu wyborczego albo niewiele powyżej. Ale - jak słychać w otoczeniu premiera - Tusk obawia się koalicji z Sojuszem. Między nim a Napieralskim nie ma zaufania. Premier boi się, że za liderem SLD stoi szef Ordynackiej Włodzimierz Czarzasty i razem będą próbowali ogrywać Platformę. A Napieralski pamięta Tuskowi, jak w ostatniej chwili wyrzucił do kosza ustawę medialną, nie dotrzymując porozumienia z SLD. Dlatego wielu rozmówców podkreśla, że Platforma musi walczyć o jak najlepszy wynik, żeby nie skazywać się na SLD.

Sposobem na odzyskanie wyborców ma być przypominanie "prawdziwego oblicza" PiS, informowanie o dokonaniach gabinetu Tuska i demonstrowanie partyjnej jedności.

Jednak czy topór wojenny między Tuskiem i Schetyną został ostatecznie zakopany? To raczej zawieszenie broni. Tusk obawia się, że jeśli będzie tracił w sondażach, to marszałek może wykorzystać jego słabość i po wyborach próbować zrobić rząd z SLD i PSL. Te obawy podsycił prezydent Komorowski, mówiąc "Newsweekowi", że to, kogo wskaże na premiera, będzie jego suwerenną decyzją. I wcale nie musi to być lider zwycięskiego ugrupowania. W PO zostało to odebrane nie tylko jako słowa skierowane do prezesa PiS, ale także do Tuska i Schetyny, który krytykował premiera za zbyt wolne tempo reform.

Tusk mówił na konferencji prasowej, że jeśli jakaś partia wygrywa wybory, to powinno być rzeczą naturalną, że jej przewodniczący jest kandydatem na premiera. - Żeby Polacy, wybierając partię, wiedzieli, na kogo stawiają, jeśli chodzi o najważniejszą funkcję wykonawczą - wyjaśniał.

W PO wielu zwróciło uwagę, że Tusk przełożył termin układania list wyborczych z marca na koniec czerwca. - Tusk będzie bacznie obserwował Schetynę. Jeśli wykona jeden fałszywy ruch, premier nie zawaha się wyciąć go razem z jego ludźmi - mówi polityk PO. Schetyna zapewnia, że nie chce konfrontacji z Tuskiem, a partia musi mówić jednym głosem.

Mimo deklarowanej jedności w PO nastroje są nie najlepsze. Politycy przyznają, że z Platformy po czterech latach rządzenia uszła energia. U progu kampanii nie ma pomysłu, jak zawalczyć o drugą kadencję. - Po czterech latach trzeba pokazać, po co mają walczyć w kampanii, wyznaczyć nowy kierunek - mówi jeden z liderów. Teraz wszyscy czekają na przemówienie Tuska - na radzie krajowej 19 marca.

Renata Grochal